Tego imagina dedykuje Marcie, która mnie o niego prosiła. Mam nadzieję, że Ci się spodoba.
Miłego czytania.
~~~~~~
Obudziło mnie mocne drapanie w gardle. Szybko usiadłam by mocno odkaszlnąć, niestety nie pomogło. Dodatkowo coś zaczęło drażnić
mi oczy. Przetarłam je próbując złapać oddech.
Wszędzie był dym.
Ostrożnie wstałam z łóżka czując zapach
spalenizny, było gorąco. Zbyt gorąco.
Kiedy moje oczy trochę lepiej
przyzwyczaiły się do panujących warunków rozejrzałam się po pokoju. Ciemny dym
był wszędzie, utrudniając mi oddech. Chciałam wyjść z pokoju, wydostać się z
tego piekła. Niestety drzwi nie chciały się otworzyć. Dopiero po chwili
zorientowałam się, że to przez obsuwający się dach. Zaczęłam panikować.
Uderzyłam ręką w deski blokujące drzwi.
Zamiast się odsunąć pozostały w bez ruchu, zamiast za to, te nad nimi spadły. W
ścianie zrobiła się szpara, z której buchnął ogień. Odskoczyłam do tyłu z
krzykiem. Złapałam się za pulsującą rękę. Była poparzona.
Wybuchł pożar, a ja nie miałam
szansy na ucieczkę.
Nie mogłam tak łatwo odpuścić.
Rozejrzałam się po pokoju. W kącie
stało drewniane biurko. Rzuciłam nim o ziemię, łamiąc je na trzy mniejsze części. Wzięłam jedną z nich i uderzałam w drzwi próbując je
wywarzyć, albo, chociaż zrobić dziurę bym mogła się wydostać nie ryzykując
kolejnych poparzeń.
Bez skutku.
Jedynie biurko połamało się na
jeszcze drobniejsze części. Coraz mniej widziałam, ogień się rozprzestrzeniał i
nie mogłam oddychać. Ostatni raz rzuciłam fragmentem biurka w drzwi i skuliłam
się w drugim końcu pokoju z nadzieją, że przy podłodze zostało jeszcze trochę
tlenu.
Czyli taki ma być mój koniec? Z dnia na
dzień? Uwięziona w płonącej pułapce?
Poczułam jak łzy spływają mi z oczu
wpatrzonych w płomienie podchodzące coraz bliżej.
Myślałam o tym, że gdzieś
śpią moi rodzice, w starym mieszkaniu a rano ktoś im powie, że ich córka
spłonęła.
O mojej przyjaciółce Arriane - blondwłosej
wariatce oszalałej na punkcie chłopaków. Miałyśmy się spotkać po południu w
mieście....
Myślałam o psie, którego zawsze chciałam
przygarnąć, by mieć kogoś w moim nowym pustym jeszcze domu.
Myślałam o srebrnej sukience z sklepu w
centrum, zawsze chciałam ją kupić i odkładałam na nią pieniądze.
Może nie jest to odpowiednia myśl w
obliczu śmierci, ale nic na to nie poradzę. Zaraz odejdę i to wszystko
przestanie mieć znaczenie.
Obrazy ognia zaczęły mi się ze sobą zlewać,
miałam mroczki przed oczami i nie pamiętam żebym była w stanie oddychać.
Żegnaj stary świecie.
I wtedy ktoś wybił okno.
Do pomieszczenia wlało się światło.
Zobaczyłam postać wchodzącą przez nie do
pokoju. Mrok pokoju i dymu kontrastował z jej jasną poświatą. Widziałam jedynie jej zarys kształtu i
czerwony strój.
Nie wiedziałam, że anioły chodzą w czerwieni.
Coś do mnie powiedział. Nie zrozumiałam,
co. Próbowałam dojrzeć jego twarz przez dym.
Wziął mnie na ręce i wyniósł przez okno. Myślałam,
że spadniemy, albo wzniesiemy się ku gurze, ale wyszliśmy na podest. Dopiero
wtedy zrozumiałam, co mówi
-Dasz radę zejść? - Miał cudowny głos.
Spojrzałam na schody prowadzące z podestu. Skinęłam głową, a on ostrożnie mnie
postawił na ziemię i asekurował, kiedy schodziłam.
- Dobrze - pochwalił mnie, kiedy pokonałam
stopnie, co nie okazało się łatwe, kiedy od dymu kręciło mi się w głowie.
- Teraz już tylko ostatnia przeszkoda - powiedział,
kiedy zbliżyliśmy się do niedługiej drabinki. Na ziemi stał jakiś chłopak, też
w czerwieni i wciągał w moją stronę ręce. Poczułam jak mój anioł łapie mnie i
podaje temu na dole.
Po chwili stałam na ziemi.
- C-Co się dzieje? - Zapytałam jak
odzyskałam oddech dziwiąc się z brzmienia mojego głosu. Nikt nie odpowiedział,
tylko kazali mi usiąść. Dali mi koc. Rozejrzałam się, byłam przed moim domem.
Przy wozie strażackim. Wtedy owy anioł ukucnął przede mną.
- Wybuchł pożar. Jestem strażakiem. Już
jesteś bezpieczna.
Wpatrywałam się w jego twarz jak mi
tłumaczył sytuacje ostrożnie dobierając słowa. Mimo to miał zdecydowany, ale
troskliwy głos. Widziałam w jego ciemnych oczach, że był spokojny mimo
sytuacji.
-Chodź! Jeszcze jesteś potrzebny! - Zawołał
ten drugi. Mój wybawca z powrotem założył kask, mówiąc, że zaraz ktoś się mną
zajmie.
Odwróciłam się i patrzałam na płomienie
buchające z mojego pokoju i z domu obok, z którego właśnie wynosili na noszach
moją 60 letnią sąsiadkę.
Nadal przed oczami miałam płomienie metr
od siebie i moment, w którym przyszedł mój wybawca.
Żyję. Nie zginęłam tam.
Zaśmiałabym się gdyby nie ból wydobywający
się z ręki. Jedyna karetka w zasięgu mojego wzroku odjechała z panią z budynku
obok. Mimo gaszenia nadal płonął ogień. Moja ręka musiała poczekać.
Siedziałam w wyznaczonym miejscu tuląc się
kocem, puki mój strażak nie wrócił. Chyba nie był zadowolony moim widokiem.
Zdjął kask.
- Dlaczego jeszcze tu jesteś? Mieli Cię
wziąć do karetki?
- Nie...nie wiedziałam. Siedziałam tu i
... - widząc moje zdenerwowanie sam pozbył się własnego niezadowolenia.
Znów przede mną ukucnął.
- Jak się nazywasz?
-[T.I]
- A więc [T.I]... - zrobił pauzę by się
namyśleć - Jestem Liam - spojrzał na mnie próbując wyczytać z twarzy jak się
czuję. Skinęłam głową by mówił dalej.
- Sytuacja jest już pod kontrolą. Ktoś
jeszcze z tobą był? - Zaprzeczyłam.
-Więc... zadzwonię i sprowadzę dla Ciebie
pomoc. - Mówiąc ostatnie zdanie przeniósł wzrok na moją rękę. Znów skinęłam, a
on wstał, i zadzwonił nadal pozostając w zasięgu mojego wzroku. Słyszałam
tylko część rozmowy.
- Została jedna dziewczyna.... Jak to
nie?... Druga akcja?...My tu też mamy akcje!.... To, co mamy z nią
zrobić?....nie....tak... Co mnie to obchodzi?!...nie....dobrze...nie...do
widzenia. - zdenerwowany odłożył słuchawkę. Spojrzał na mnie przepraszająco i
poszedł do innego strażaka. Chwile rozmawiali i tamten do
mnie podszedł.
- Jestem James. Karetka była potrzebna
gdzie indziej, więc teraz zabiorę Cię do remizy. Dobrze się czujesz?-Wskazałam
rękę.
-Możesz iść? - skinął głową w kierunku
samochodu strażackiego.
-Tak... to tylko ręka.
-To chodź. - pomógł mi wstać i zaprowadził
do pojazdu. W między czasie zdjął kurtkę ochronną i wrzucił ją na tylne
siedzenie.
- Jak coś tylko będzie nie tak to mów.
Niestety nie mamy nawet gównianiej apteczki... - mówił odpalając auto.
- Nie jesteś tam potrzebny?- Zapytałam, a
on jedynie parsknął w odpowiedzi.
-Ja? Dopiero zaczynam. Jestem teraz ich
chłopcem na posyłki.. Zrób to, podaj tamto... To absurd, że z poparzeniami
zamiast się tobą ktoś zająć, wysyłają mnie żebym Cię woził. W remizie mamy
przynajmniej pielęgniarkę - i tak minęła droga. James nawijał, ja
przytakiwałam. Przynajmniej odwracał moją uwagę od dłoni.
Kiedy dotarliśmy zaczęło się
rozjaśniać. Otworzył mi drzwi wołając jakąś Jenn.
-Skończyliście już akcje? - Zapytała
pokazując się w drzwiach.
- Chłopacy kończą, ale zabrakło wolnych
karetek. - Wskazał na mnie.
- Na mnie nie licz. Ja już wychodzę.
-Ale... potrzebuję pielęgniarki. - James
był rozkojarzony, kiedy rzucała mu apteczkę.
- Masz szansę się wykazać. Powodzenia.
-I... po prostu wyszła. - Podsumował
chłopak, jak blondynka opuściła budynek. Wyszedł z pomieszczenia klnąc pod
nosem. Nie było go 10 min. Wrócił przebrany już w codzienne ubrania z apteczką,
i kubkiem.
- To sami sobie poradzimy...- mruknął
wstawiając czajnik przy nie dużym stoliku. Kazał mi usiąść na sofie i zabrał
się za opatrywanie mojej ręki bazując na instrukcji dołączonej do zestawu pierwszej pomocy.
- Na szczęście to tylko lekkie
oparzenie... niby nic a pewnie piecze jak diabli. - Zaśmiałam się na jego
słowa. Miło, że próbował rozładować atmosferę.
Czajnik zaczął gwizdać. Wstał pytając,
jaką chcę herbatę. Zalał ją wrzątkiem, podał mi i wrócił do mojej ręki.
- To wcale nie jest takie łatwe...-
powiedział mocując się z bandażem. W tym samym momencie do garażu wjechał wóz
strażacki. Obserwowałam jak mężczyźni w różnym wieku opuszczali pojazd i
zdejmowali kombinezony. Udało mi się wzrokiem odnaleźć mojego wybawcę. Dopiero
teraz dostrzegłam ciemne, kródko ścięte włosy i umięśnione ramiona.
- Widzę, że interesujesz się Liam'em... -
głos James'a wyrwał mnie z transu. Spuściłam wzrok ukrywając rumieńce. Zaśmiał
się i podszedł do chłopaka.
-Weź teraz ty się nią zajmij. Przynajmniej poukańczałeś kursy pierwszej pomocy.- Czyli opatrywał mnie strażak nie mający pojęcia o swojej robocie. Super.
- Też byś ukończył gdybyś umiał ugryźć się
czasem w język. - Odpowiedział Liam odwieszając kurtkę.
- Ale nie umiem i to nie moja wina, że
tamten koleś był nadwrażliwy - na komentarz James'a tylko pokręcił głową i
ruszył w moją stronę. Obserwowałam jego sylwetkę kiedy siadał obok.
- Zobaczymy co się tutaj stało... - uniósł poparzoną dłoń przyglądając się jej. Wyjął z apteczki jakąś maź i zaczął
smarować nią moją rękę. Skupił się na tym, aby odpowiednim ruchem dłoni
spowodować jak najmniejsze pieczenie. Miałam okazje by z bliska przypatrzeć się
mojemu wybawcy. Nawet kiedy było już po wszystkim nadal był jak anioł. Sposób w jaki mówił. Jego głos. Jego wygląd.
Gdyby nie on już dawno była bym martwa.
-Dziękuję. - na moje słowa podniósł wzrok.
-Za co?
- Uratowałeś mnie - bałam się powiedzieć
więcej. Było w nim coś, co sprawiało, że robiłam się nieśmiała.
- To mój obowiązek. Moją pracą jest
ratowanie innych.
- Powinnaś teraz odpocząć. Dużo przeszłaś,
dłoń nie wygląda tak źle. Mogę dać Ci ten krem to wkrótce powinno się wygoić - przerwał mi.
-Dzięki... to ja wam tu nie przeszkadzam -
prawda była taka, że chciałam zostać i spędzić z nim trochę czasu, ale i tak
nie powinno mnie tam być - będę już się zbierać.
-Masz jak wrócić? W razie co mogę Cię
zawieść.
-Nie trzeba, przyjaciółka po mnie
przyjedzie.
-Ok... to... miło było poznać.
- Mnie również. Jeszcze raz bardzo
dziękuje, nie wiem czy będę miała szansę się odwdzięczyć. To... pa- pożegnałam
się i wyszłam.
Na zewnątrz było już jasno. Wykręciłam
numer do Arriane. Odebrała niemal natychmiast.
-Halo?
-Hej Ar. Mogła byś po mnie
przyjechać?
-Em...A gdzie jesteś? - nasza sytuacja
wyglądała tak, że ja miałam własne mieszkanie a przyjaciółka samochód. Zawsze
mogłyśmy na siebie liczyć. Ona u mnie spędzała czas, ja woziłam się jej autem.
- Przy remizie strażackiej.
- Ok. Już jadę - przerwała zamyślając się,
zaraz potem wybuchła - A co ty wyrabiasz przy remizie?! Matko czy ty...
- Potem ci wyjaśnię. Przyjeżdżaj szybko.
-No jadę, jadę....
Rozłączyła się, a ja poszłam czekać przy
przystanku autobusowym. Na szczęście nie musiałam długo czekać. Wkrótce
podjechało po mnie srebrne auto. Jak tylko wsiadłam Arriane zasypała mnie
pytaniami.
- Dziewczyno, ja przez ciebie na zawał
zejdę... Dobrze zrozumiałam, że ten wóz strażacki co mnie obudził jechał do
Ciebie?
-Tak... Wybuchł pożar.
-CO?! - blondynka nie ukrywała zdziwienia.
- No ogień... w moim domu.
- I mówisz to tak spokojnie?
-A jak mam mówić Ar? Utknęłam w swoim
pokoju, ale na szczęście strażacy przybyli na czas. Nie wiem jak to się stało.
Spałam i obudził mnie dym..
-O Boże... - szepnęła skręcając pojazdem.
- To będę mogła u ciebie nocować? - nie
chciałam wracać do rodziców, bo i tak dom był teraz zapełniony rodziną.
- Tak, ale tylko do wtorku, bo potem wyjeżdżamy
do Hiszpanii - tak. Słynny wyjazd do Hiszpanii... Arriane od miesięcy szykowała się
na swoje wakacje ze starszą siostrą.
-Dzięki - odpowiedziałam, ustępując
miejsca ciszy. Wiedziałam, że teraz układa sobie moje słowa w głowie.
Dojechałyśmy do jej domu gdzie jeszcze mieszkała z rodzicami. Na szczęście nie
mieli problemu z tym, że u nich nocuję. Jeszcze raz powiedziałam co się
wydarzyło a ona słuchała ze zdumieniem. Oczywiście musiała też sama zobaczyć
stan mojej ręki, którą wcześniej opatrzał mój strażak. Z jakiejś przyczyny
lubiłam go nazywać swoim.
- Dobrze, że wyszłaś z tego życiem... Nie
wiem co bym bez Ciebie zrobiła.
-Znalazła byś nową przyjaciółkę w Hiszpanii
i ożeniła się z jej bratem. - zażartowałam a ona się zaśmiała.
-Żaden Hiszpan nie jest Ciebie wart -
wyłożyła się na kanapie.
-A propos chłopaków-zaczęłam.
-Uuuu robi się ciekawie
- Jest taki jeden strażak...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Taa daa
(głos Marcela z BSE)
Jeśli okaże się, że nie jest taki zły to postaram się napisać kolejną część imagina,
ale to zależy od waszych komentarzy.
Tak wiem... znowu je wymuszam....
a wy znowu musicie mi wybaczyć :)
Jeszcze raz piszę, że imagin jest dedykowany Marcie.
(Czekam na twoją odpowiedź)
Lots of Love
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~